BrudyZKufra

papieros, kawa, muzyka i wy…

Monthly Archives: Listopad 2011

„It’s been a long time since I rock and rolled…” – 40 lat Led Zeppelin IV

8 listopada 1971 – dzień powstania IV płyty Led Zeppelin. Byłbym głupcem gdybym w 40 rocznice wydania tej płyty nie wspomniał o niej chociaż słowem…

Źródło wikipedia.com

Hey, hey, mama, said the way you move
Gonna make you sweat, gonna make you groove.
Oh, oh, child, way you shake that thing
Gonna make you burn, gonna make you sting.
Hey, hey, baby, when you walk that way
Watch your honey drip, cant keep away.

Te słowa wykrzyczane przez Roberta Planta otwierają najsławniejszą płytę Led Zeppelin. ZOSO, Four Symbols czy po prostu Led Zeppelin IV zawiera w sobie niesamowite połączenie gatunków muzycznych z poprzednich płyt. Od rock’n’rolla, przez blues, folk, aż  po szczyptę funku. Page rozkłada w każdym utworze słuchacza na łopatki niesamowitymi riffami i jeszcze lepszymi solówkami. Bonham zadziwia grając czterema pałeczkami w utworze Four Sticks, od czego wzięła się z resztą nazwa utworu. Po plecach przechodzi dreszcz gdy Plant śpiewa swoim legendarnym wysokim głosem. Do tego jeszcze przepiękna sekcja bassowa John Paul Jones’a oraz delikatne dźwięki mandoliny w utworze The Battle of Evermore. To wszystko zebrane do kupy daje nam niesamowite przeżycia, emocje w najlepszej płycie Led Zeppelin. Warto dodać jeszcze, że ZOSO zostało zakwalifikowane w 2003 roku na 66. miejscu listy 500 albumów wszech czasów według magazynu Rolling Stone.

Celowo pominąłem najlepszy utwór z całej płyty zostawiając go na deser. Stairway to Heaven. Tu chyba nic nie muszę dodawać. Nie wiem co w tym utworze najbardziej zadziwia, delikatne intro, zmiany tempa czy może niesamowita solówka Page’a (znajdująca się na 1. miejscu na liście 100 Greatest Guitar Solos)… Ważna jest całość którą nie da się opisać słowami na tandetnym blogu którego nikt nie odwiedza. Trzeba posłuchać. Ladies and Gentelmen, LED ZEPPELIN!

Sweet home Chicago…

8 maja 1911  Hazlehurst w stanie Missisipi, zakurzone, małe miasteczko. Czas płynie spokojnie, powoli, gdzieś w oddali słychać skrzypiące drewno – to ktoś przed domem, siedzi w bujanym fotelu. Cisza spokój, monotonne odgłosy fotela, gdzieś na łące daleko, bawią się dzieci. W tym czasie, w którymś z drewnianych domów, rodzi się małe czarne dziecko płci męskiej. Nikt nie może wiedzieć jak potoczy się los małego chłopczyka, któremu na imię nadano Robert.

Robert w rodzinnym mieście spędził niewielką część swego życia. Jego matka wraz z malutkim nim opuściła Hazlehurst a po dwóch latach oddała go swojemu małżonkowi (Charles Dodds) który mieszkał w Mephis. Tutaj zauważamy niekonsekwencje, tak Robert był synem pani Julia Dodds ale i przede wszystkim synem Naoha Johnsona, któremu zawdzięcza nazwisko.
W późniejszych latach Robert powrócił do matki. Po ponownej przeprowadzce Robert poszedł do szkoły. Jako nieco odludek i samotnik, Robert zaczął zadziwiać rówieśników ze szkoły swoimi umiejętnościami. Grał bowiem już na harmonijce i drumli. Nie do końca wiadomo kiedy miał pierwszą styczność z gitarą, której został okrzyknięty królem.
Po zakończeniu szkoły Johnson doczekał się nieślubnego dziecka, a nieco później żony (to nie ta kobieta z którą miał dziecko). Niedługo po tym, bo już w 1931, zdecydował wyruszyć w podróż życia. Tułaczkę usłaną dziurami i kamieniami, ubóstwem i głodem, pijaństwem i znojem. Lecz to nie jedyne towarzystwo Roberta w podróży, on miał coś jeszcze, miał muzykę, i to nie byle jaką.

Jego blues (zaliczany do bluesa delty i do bluesa wiejskiego) jest muzyką doskonałą, jest siłą, która wprawiła ten wielki kołowrót w ruch. Piosenki Roberta były inspiracją, dla wielu artystów, a styl, którego był prekursorem dał początek rock and rollowi, co poskutkowało wielką eksplozją… Jego utwory były grane, przez wielkich artystów i wielkie zespoły, m.in. Clapton, Dylan, Red Hot Chili Peppers. Jego twórczość inspirowała, zadziwiała, interesowali nim się prawie wszyscy, od Hendrixa poprzez Beatlesów, wcześniej wspomnianego Claptona (Cream) do Jeffa Becka. Krążyły pogłoski, że Robert, swoje umiejętności zawdzięcza diabłu, z którym zawarł pakt. Jednak na takie stwierdzenie składać się musiała chyba duża dawka zazdrości.

Johnson uczestniczył w dwóch sesjach w 36 i 37 roku w Teksasie. Nagrana została wtedy składanka „The Complete Recordings”. W kolejnym roku, prawdopodobnie ktoś, komu Robert najwyraźniej przeszkadzał, zlecił lub sam otruł wielkiego mistrza gitary i bluesa. Ogromna strata ponieważ muzyk miał zaledwie 27 ( wg. „The club 27 z BBC Radio 2” jest drugim na liście „klubu 27”). Wielki potencjał i umiejętności zostały tak po prostu stracone. Nie jest znane miejsce jego pochówku, na jednej z płyt nagrobkowej widnieje piękne zdanie „resting in the blues”.

W 1980 roku Robert Johnson znalazł się w Blues Hall of Fame, a w 1986 w Rock & Roll Hall of Fame. Jak najbardziej zasłużył sobie na miejsce w obu tych muzeach muzyki.
Oby nie został tylko tam, mam nadzieję, że Robert pozostanie w głowach i sercach wielu ludzi, o co szczególnie trudno w tych czasach, w czasach gdzie ludzie bawią się przy elektronicznej muzyce składającej się z dwóch dźwięków i wokalu po operacji. Pamiętajmy i uwieczniajmy dokonania tych wielkich, o których tak mało się mówi.

Początki bywają trudne.

To, że początki bywają trudne wiadomo nie od dziś. Wielkie pomysły, zapędy; w ręku zapalające narzędzie a przed nami stóg siana.
Nasz początek nie będzie niczym niezwykłym, w ogóle nie zakładamy robienia czegoś niezwykłego. Pragniemy jedynie te niezwykłe rzeczy, które się działy, dzieją i będą dziać, uwieczniać, badać i dostarczać nam tutaj. Mam nadzieję, robiąc to w niejako osobliwy sposób.

Spokojnie, o nas tylko tutaj i tylko ten jedyny raz.

Ja i Michał jesteśmy ludźmi o nadzwyczajnie rozbudowanej części mózgu, która odpowiada za lenistwo, niechęć do nauki oraz umiłowanie do ogólno pojętej muzyki (przyćmiewane, bez mała przez wcześniej wymienione lenistwo). A jednak, tą wyboistą drogą dotarliśmy do miejsca, w którym obecnie się znajdujemy. Pierwszy rok studiów i kolejny, nowy skład zespołu, którego świat nie miał  możliwości dostrzec w ciemnych czeluściach garażu i piwnicy Michała.
Staramy być się otwartymi na nowości (tutaj bardziej M.W.)  czy różne odstępstwa od powszechnie przyjętych kanonów różnych kierunków muzycznych. Słowem cenimy oryginalność, korzenie i matkę prekursorkę. Lecz dobre naśladownictwo, również jest w pełni przez nas doceniane.

Jak już pisałem, chcielibyśmy się z dzielić ze wszystkimi naszymi doświadczeniami, przemyśleniami i fascynacjami dotyczących tematyki muzycznej. Jeśli będziemy polecać kogoś mało znanego, czyli robić promocję „garażowcom”, to jedynie dlatego, że wierzymy, że ktoś nas też kiedyś będzie chciał promować. Taka karma. Ale na serio, chociaż dopiero zaczynamy blogować, już to lubimy, bądźcie z nami!