BrudyZKufra

papieros, kawa, muzyka i wy…

Tag Archives: Kyle gass

Rize of the fenix! Tenacoius D powraca!

Od czego tu zacząć?! Tyle myśli kołacze mi się w łepetynie, że jak zawsze we wpis wedrze się pan Chaos i na pewno o czymś zapomnę.

Płyta „Rize of the phoenix” czyli odrodzenie feniksa, z popiołów jakie tworzyły ucieczki od studia nagrań panów Kyle’a Gass’a (Cage) i Jacka Blacka (J.B. , Jable). Jack nagrał kilka filmów nawet dostawał główne role, Kajla zaś widziałem jako epizodyczna postać w całkiem niezłych produkcjach. Lecz nie wnikam w to, co panowie robili wtedy, kiedy powinni tworzyć aby łechtać nasze zmysły swoją nietuzinkową twórczością. Niech dociekliwi sobie to sprawdzą, bo ja wolę zająć się tym co panowie robią na prawdę doskonale.

A zatem! Nazwa albumu doskonale odzwierciedla ich wyczyn, z pewnością mogę stwierdzić, że artyści powrócili, wyszli z ciemnosci krocząc po czerwonym dywanie, w marynarkach i bokserkach… No tak, takie to moje skojarzenia. Wynika to z ich stylu, który jak nic na świecie, po takim czasie, pozostał niezmienny. Co prawda w nowym krążku czuć trochę wciskany pedał hamulca, nie rozpieprzają już kosmosu w sensie metalowym, czy hard rockowym.
Mimo to, mimo  że zwolnili, więcej jest akustyka, pojawiają się nawet flet i jakaś trąbka, to płyta jest kompletna i doskonała. Kilka piosenek odcina się nieznacznie od ich poprzednich dwóch krążków, jednak, nie bacząc na to, możemy cieszyć się świetną kontynuacją tego czego kiedyś zaniechali. Teraz jedynie trzeba mieć nadzieję, że panowie nie skończą, i że np. J.B. nie połasi się na lepsze pieniążki z aktorskiej gaży.
No dobrze dobrze, co dalej? Pamiętamy pewnie dialogi z poprzednich płyt. Tutaj tego też nie brakuje, dwa utwory na płycie są rozmowami, scenkami Cage’a i Jable’a. Mimowolny uśmiech wdziera się na twarz kiedy słuchamy tych rozmów, możliwe, że to Jack aranżował, toć on to miał styczność z komediowymi produkcjami, nieprawdaż?
Dalej, znowuż Jack wplótł niezdefiniowane słowa, freestyle w słowa jednej piosnki, jak zawsze brzmi to fajnie, szczególnie kiedy na koniec pierdzi ustami 😉 .
Oczywiście nie zabrakło wysublimowane słownictwa, głownie „fuckin’” nie zabrakło również wzmianek o ssaniu penisa (aha no i jeszcze ta okładka).
To właśnie jest ich unikalny styl, który wciskają wszędzie i chwała im za to!

Kyle gra świetnie a wokal Jacka zadziwia jak zawsze. Prócz (w kilku momentach) dobrego kopa, tej płycie niczego nie brakuje, panowie popisują się i zapisują się w karty muzycznej historii. Na jak długo? No pewno sporo czasu posiedzą w pamięci ludzi, szczególnie gdyby narodziny feniksa nie były początkiem jego ponownej zamiany w popiół, a nawet jeśli to panowie nie powinni pozwolić na rozwianie się tego popiołu aby mogli kiedyś tam jeszcze powstać na staro, nowo.

Album nie rozczarowuje, nie ostudza oczekiwań a raczej rozpala je, unosząc w mym sercu dozgonną wdzięczność dla K.G. i J.B.
Oceny:
No, na razie nic nie mogę wygrzebać, dlatego dam swoje 9/10.